Szpital polowy dla mrówek

Dzisiejszy post sponsoruje przykre wydarzenie jakie miało miejsce dziś w nocy. Będzie o ratowaniu mrówek.



Jeśli chcecie się dowiedzieć jaka historia za tym stała, to już śpieszę z odpowiedzią. Postaram się też o kilka zwrotów akcji i szalone pościgi. Jeśli nie, to przejdźcie od razu do dużych żółtych literek poniżej.


Otóż dnia wczorajszego postanowiłam przeprowadzić w końcu moje żółtki - Solenopsis fugax - najmniejsze mrówki w Polsce. Mrówki poprzednio mieszkały w probówce na arenie zrobionej z opakowania po Ferrero Rocher.


źródło: https://purpinkgifts.com/media/catalog/product/f/e/ferrero_rocher_16_pack.jpeg
Większość z nich wysypałam do akrylowego gniazda wprost z probówki, przy czym reszta swobodnie myszkowała dalej po arenie, mając dla siebie udostępniony wężyk prowadzący prosto z areny do gniazda. Akrylowe gniazdo ma pod spodem pojemniczek na wodę. Ten był pełny i podklejony za pomocą plastrów bez opatrunku do gniazda by nie dopuścić mrówek do utopienia.

Solenopsis fugax "wysypana" do gniazda

I teraz zwrot akcji - nie, wcale się w nim nie utopiły. Jednakże podczas nocy woda jakimś sposobem wydostała się na arenę. Niemal cała. 


Czy to fala podciśnienia/próżni przeszła potajemnie przez mieszkanie? Czy ktoś się włamał by zrobić ten "psikus"? Czy to kosmici próbowali zdobyć informacje na temat tego niecodziennego hobby i niefortunnie rozlali wodę? Nie mam bladego pojęcia. Najpewniej był to jakiś mój błąd, tylko nie wiem jeszcze jaki..

Woda zalała arenę tak, że w niektórych miejscach potworzyły się wielkie (jak na mrówki wielkości przecinka) kałuże, a reszta (tj. glina z piaskiem) stała się śmiertelnie niebezpiecznym bagnem dla mrówek. A na arenie były przecież maruderki - ze 100-200 jak nie więcej!


Najpewniej jestem przeklęta, jeśli chodzi o akrylowe formikaria. Nie było jeszcze takiej próby hodowania w nich mrówek by coś mi wyszło. Ktoś mści się na mnie za to, że kiedyś napisałam iż takich gniazd nie lubię..

Ostatecznie, po ok. dwóch godzinach walki, udało się odratować ok. 70-100 robotnic długości blisko 2 mm i szerokości linii na kartce w kratkę. Ratując każdą jedną pojedynczo.


A teraz do rzeczy (i to by było na tyle w kwestii pościgów)



Mrówki topiące się w wodzie



Gdybyście chcieli kiedyś konkurować z mrówkami o to, kto dłużej wytrzyma pod wodą, to zgadnijcie, kto by umarł pierwszy? No na pewno nie mrówka. Wbrew pozorom ciężko taką utopić - co się dobrze składa, bo chcemy mieć je żywe. 

Jest to w sumie najlepszy z najgorszych scenariuszy. Mrówka nie jest niczym utaplana, nie musimy jej czyścić.



Jeśli mrówka się wciąż w tej wodzie rusza, to na pewno będzie żyła (o ile w wodzie nie ma niebezpiecznych chemikaliów). Jeśli nie, to albo jest martwa, albo na wpół martwa. 

Po czym rozpoznać, że mrówka jest już na pewno martwa? Jest sztywna - to znaczy, że nawet jeśli jest w wodzie, to jej kończyny nie pływają swobodnie, mrówka nie owija się np. wokół włożonego patyka itp itd.

Jednak jeśli mrówka się nie rusza, ale nie jest też sztywna, to istnieje spora szansa, że ją odratujemy.

Co zrobić z takim delikwentem? W tej sytuacji najlepszy jest papier toaletowy. Wyławiamy delikatnie taką mrówkę i układamy ją jeszcze delikatniej na papierze (czasem nie jest to proste, bo mrówka się niejako przykleja do "narzędzia" - a tak nawiasem, do tego celu używam igły od strzykawki z zagiętym końcem. 

Woda z takiej mrówki będzie natychmiastowo odciągnięta przez papier. Jeśli mrówka się rusza, to w tym miejscu kończy się akcja ratownicza. Jeśli jednak nie, to zostawiamy taką mrówkę na kilka minut. Po tym czasie albo zacznie się ruszać.. albo nie (tj. jest martwa).


Robotnice Solenopsis fugax wyłowione z wody

Mrówki topiące się w lepkich cieczach/miodzie



Zdarza się także, że mrówki wpadają do pozostawionego im jedzenia i jest to ten gorszy ze scenariuszy. 

Co zrobić z takim delikwentem? W tym przypadku postępujemy podobnie jak z wodą, tj. wyławiamy delikwenta i kładziemy go na materiale chłonącym. Tym jednak razem polecam waciki do demakijażu (siostra/dziewczyna/żona/mama na pewno gdzieś takie kryją), a to z tego względu, że będziemy mrówkę musieli umyć. Dosłownie. Przyda się w tym celu strzykawka z wodą. 



Po położeniu delikwenta na płatku waty polewamy go obficie wodą. Jeśli trzeba, to nawet kilkukrotnie. Nie ma co się bać, że mrówka się utopi (jak pisałam powyżej). Można też delikatnie usunąć resztki soku/miodu/innej cieczy z mrówki za pomocą mokrego patyczka do uszu czy malutkiego kłębka waty.

Należy też sprawdzić, czy czułki nie przykleiły się do głowy mrówki. Bez czułków nie ma mrówki - to jeden z jej kluczowych organów potrzebnych do przeżycia. Jeśli mrówka jest sama w stanie się wyczyścić i odejść - to wszystko pięknie. Jeśli jednak czułki pozostają przyklejone, to trzeba jej pomóc (mrówka w takim przypadku czasem zastyga w miejscu zdezorientowana). W tym celu należy użyć igły i spróbować takie czułki odkleić, uważając by ich nie wyłamać.


"Fantom" do ćwiczeń pierwszej pomocy znaleziony na śmietniku u F. rufibarbis


Mrówka dziwnie się zachowująca


Mrówki są raczej odpornymi zwierzętami (same produkują antybiotyki i używają naturalnych substancji z logo "prosto z natury" - np. zaschniętą żywicę). Zdarza się, że jedna z robotnic (lub kilka i więcej) zaczyna się zachowywać inaczej niż zwykle, np.:
- chodzi na prostych nogach,
- zatacza kręgi,
- chodzi niemal rozpłaszczona przy ziemi,
- siedzi sama jak palec z dala od reszty, w najdalszym kącie formikarium,
- drga (u Camponotus jest to akurat normą, że kończyny im drgają).

Oznacza to zwykle, że mrówka została przez coś "porażona" (przypuszczam, że zostaje uszkodzony układ nerwowy). Ciężko określić przez co, ponieważ chyba nikt nie podjął się diagnozowania takich przypadków u mrówek. Mogą to być chemikalia, pasożyty, bakterie, wirusy, czy grzyby.


Taką mrówkę trzeba jak najszybciej odizolować od reszty. Współplemieńcy często sami starają się taką mrówkę odciąć od siebie, co zwykle angażuje jedną z robotnic w wyniesienie delikwenta poza obręb gniazda. Jak się domyślacie, istnieje szansa, że kurier przeniesie chorobę na siebie i inne mrówki. 


Najpewniej taka mrówka padnie. Trzeba się liczyć także z tym, że może to oznaczać odizolowanie królowej i potomstwa od robotnic. Może się zdarzyć i tak, że nasze próby zapobieżenia rozprzestrzenieniu się "choroby" zostały wdrożone za późno. Zdarzają się przypadki kolonii, które zostają zdziesiątkowane lub wybite doszczętnie, włącznie z królową.


Świeżo złapana młoda królowa zaczyna "puchnąć" i dziwnie się zachowywać


Na to nie ma żadnej rady. Królowa została zaatakowana przez pasożyta, który właśnie paraliżuje ją od środka. Przykro mi to mówić, ale - niestety - możesz się jedynie jej pozbyć - nie da się jej już pomóc.



Mrówki mają na sobie czerwone kropki

Plotki głoszą, że problem ten jest niczym plaga na południe od Karpat. Czerwone kropki to pasożyty, a dokładniej - roztocza. Są bardzo groźne dla mrówek, ponieważ te je po prostu "wysysają" od zewnątrz. Królowe, których dotyczy ten problem, składają mniej jaj (o ile w ogóle), a przypuszczam, że także ostatecznie giną.

Nie słyszałam jeszcze o łatwej metodzie usunięcia roztoczy z mrówek. Niektórzy polecali użyć kwasu mrówkowego lub cytryny. 


W swojej karierze miałam do czynienia tylko z trzema takimi mrówkami - malutkimi królowymi Ponera coarctata i pasożytniczą królową Lasius cf. umbratus (którą wypuściłam po złapaniu). Jedna z królowych Ponera zdążyła umrzeć zanim podjęłam jakieś działania, drugą udało mi się skutecznie oczyścić. Sposób, w jaki tego dokonałam, może budzić pewien sprzeciw. Trzeba sobie jednak zadać pytanie - ważniejsze jest to by mrówka żyła, czyby  była wolna od silnego stresu?

Ponieważ zwykle nie noszę przy sobie puszki z kwasem mrówkowym, do usunięcia roztoczy użyłam.. innych mrówek. Większych i zdecydowanie kwasostrzelnych robotnic Formica z dwóch różnych kolonii i różnych gatunków. Umieściłam królową w probówce z watą (by ograniczyć trochę przestrzeń i dać schronienie), a następnie dołożyłam tam robotnicę F. cinerea i F. rufibarbis. Robotnice oczywiście zaczęły strzelać do siebie kwasem (na szczęście nie zauważyły Ponera). Po ok. 2 minutach królowa wyszła bez fizycznego szwanku i czysta. 



Nie przychodzi mi na razie do głowy nic więcej, jeśli macie jakiś pomysł, co jeszcze można by tu omówić, to dajcie znać. Zrobi się część drugą.

Etykiety: